Jak już mówiłam, ciągnie mnie ostatnio do zielarstwa oraz domowej alchemii.
Czytam z zapałem zielarskie różne ciekawe blogi oraz fora, no i co i raz to ciągnie mnie do własnoręcznego namieszania, czyli wykonania jakiejś tajemnej mikstury.
Pokażę Ci trzy słoiki, w których trochę ostatnio udało mi się namieszać.
Oto i one:
Ten biały to już produkt gotowy, a reszta się jeszcze, jak widać, moczy :)
W białym słoiku mam własnoręcznie ukręcony krem magnezowy.
Wyczytałam o nim na blogu Ziołowej Inez, którego to bloga jestem fanką od dłuższego czasu.
Otóż Inez napisała kiedyś notkę o
kąpielach w płatkach magnezu, które lepiej niż jakiekolwiek farmaceutyczne produkty uzupełniają niedobory tego minerału w organizmie.
Napisała też dokładnie jak można przyrządzić sobie magnezowy krem i tak się do tego zachęciłam, że już go mam :)
Powiem Ci, że to uczucie, kiedy smaruje się człowiek własnoręcznie ukręconym kremem jest bezcenne :)
Jest bardzo miły w aplikacji, gęsty i tłusty, lekko nagrzewa skórę (takie właściwości ma użyty do jego produkcji chlorek magnezu), a w dodatku cudownie pachnie, bo wmieszałam do niego olej kokosowy, którego zapach uwielbiam :)
Niestety nie mam fotek z procesu produkcyjego, bo taka byłam zaaferowana tym swoim mieszaniem (najpierw w garze na parze a później mikserem), że zupełnie zapomniałam o dokumentacji blogowej. Obiecuję Ci, że przy następnych mieszaniach aparat będę miała pod ręką.
A tymczasem jeszcze jedna fota apetycznego kremu (w zasadzie jest zdaje się nawet jadalny, ale zdecydowanie wolę się nim smarować).
Te dwa pozostałe słoje kryją w sobie proces produkcyjny kolejnych planowanych przeze mnie mikstur.
W tym większym suszone zioła moczą się w kwasie mlekowym, za parę dni będzie już gotowy ekstrakt, który mam zamiar wymieszać z innymi składnikami, a w efekcie uzyskać szampon borowinowy - to również inspiracja z bloga Ziołowej Inez.
O, nie mogę się już go doczekać, najpierw trochę czasu zabrało mi zgromadzenie składników, teraz muszę odczekać aż się wyekstrahują ekstrakty ziołowe, a jak już będę mogła wszystko sobie pomieszać i nalać na głowę, to chyba zwariuję z tej radości :)
A to zielone co się moczy w drugim słoju, to glistnik jaskółcze ziele, czyli chwaścior z mojego własnego ogródka, który, wyrwany i zmiksowany, skończył w glicerynowo-spirytusowej kąpieli i jak się już przegryzie sam ze sobą, to będę miała składnik do pewnej tajemnej mikstury leczniczej.
I to nie koniec moich wyczynów zielarsko-alchemicznych, o nie!
Im dalej w las, tym człowiek ma większy apetyt, czy jakoś tak.
No więc apetyt mam na następny krem oraz na odżywkę do włosów, a także na parę innych mikstur, które zamierzam sobie wymieszać a potem się nimi smarować od stóp do głów.
... o czym nie omieszkam Cię poinformować w stosownym czasie :)