Od kilku ładnych lat patrzę na świat inaczej.
Już nie pamiętam od czego się to zaczęło, ale nagle zaczęło do mnie docierać, w jak bardzo zafałszowanym świecie żyjemy. To trochę tak jak w filmowym matrixie: co innego widzimy, a co innego naprawdę nas otacza. Wielki marketing wciska nam kłamstwa o zdrowotności, przydatności, skuteczności, konieczności... kupuj, korzystaj, płać, używaj...
A co w tym wszystkim najgorsze, miliony ludzi w te kłamstwa wierzy: słucha, ogląda, czyta, przyjmuje zupełnie bezwarunkowo i bezkrytycznie każdą wyssaną z markentingowego palca bzdurę. I tak się ta matrixowa karuzela kręci w koło, nakręcając zyski wielkich przemysłów i mediów.
Ale na szczęście kiedyś udało mi się trochę wychylić z tej karuzeli i bardzo dobrze mi to zrobiło. Wypadłam.
Można by to nazwać też przejrzeniem na oczy. Co prawda trochę mi dioptrie z wiekiem lecą, ale jednak coraz jaśniej widzę czego chcę, a czego nie chcę.
Nie chcę tkwić w tym cywilizacyjnym matrixie.
Chcę spełnić swoje marzenie o życiu bliżej natury i zgodnie z jej rytmem. Już niedługo będzie to możliwe. Wyniesiemy się z miasta, przestaniemy żyć według tykania zegarka, a zaczniemy według rytmu słońca.
Ten pociąg do natury jest ze mną od dziecka. Lubię zgłębiać jej sekrety, interesuje mnie bardzo świat roślin, kocham też zwierzęta, a szczególnie są mi bliskie ptaki. Właściwie miałam przecież kiedyś zostać ornitologiem, jakoś mi to nie wyszło, ale co z tego, filolog też może biegać po lesie z lornetką!
No i jeszcze będę biegać po łąkach z koszykiem na zioła...
Wciągnęło mnie zielarstwo kiedyś całkiem niechcący, szukałam w internecie wiedzy o jakimś preparacie i natrafiłam na stronę najbardziej chyba znanego w Polsce współczesnego naukowca, badacza roślin i możliwości ich wykorzystania w fitoterapii, Henryka Różańskiego. Ile tam jest wiedzy! Jak tam raz wpadłam, to już zostałam. Moc ziół mną zawładnęła na amen.
Fascynująca jest ta ich moc, nie zdajemy sobie z niej sprawy, bośmy przyzwyczajeni od lat do łykania tabletek, kapsułek, drażetek i gotowych syropków z apteki. Nie będę tu rozwijać tego tematu, bo bym pisała do jutra, a kto by to przeczytać zdołał!..
W każdym razie odkrywanie, że można samemu wyleczyć się z infekcji, nieżytów, stanów zapalnych, bólowych oraz wielu innych dolegliwości przy pomocy ziół właśnie, jest dla mnie źródłem prawdziwej satysfakcji.
No więc suszę, mieszam, kręcę kremy, maści, nastawiam nalewki. Sama wiesz, bo co jakiś czas namawiam Cię do spróbowania kolejnego specyfiku. Nie ma to jak się dzielić z najbliższymi!
Tę fotkę zrobiłam w trakcie przygotowania mojego ukochanego "eliksiru" z rokitnika, głogu i dzikiej róży. Prawda że apetycznie wygląda? A jak smakuje! A jak działa!!!
Pewnie jeszcze nie raz będę tu opowiadać o moich "naturalistycznych" ciągotach, bo temat jest przecież taaaaaaaki ogromny... Zresztą wiem, że i Tobie bardzo bliski.
A w ramach mojego ekologicznego coming-out'u chciałam podrzucić tu linka do mojego najnowszego "dziecka" blogowego. Będę tam opowiadać o tym jak udało mi się zmienić również swoje spojrzenie na odżywianie.
Czyli "o tym jak Ania stała się weganką"...
Bardzo się cieszę, że jesteś blisko spełnienia marzeń!
OdpowiedzUsuńJa też nie pamiętam, kiedy to się zaczęło i zachciało mi się wyskoczyć z tego pociągu donikąd. Ale dawno.
Zapewniam Cię, że filolog może uganiać się za ptakami, może nawet bardziej, bo nie jest zawodowo "skrzywiony" i wszystko go zachwyca. Pospolite wróble też. A jak się trafi rarytas w postaci np. dzięcioła zielonego, to łomatko! Ekstaza! Jednak do tego trzeba dojrzeć. Mam wielu znajomych, którzy nas tutaj, na wsi, odwiedzają. Dzielą się oni na tych, którzy "widzą" i na tych, którzy "nie widzą". Mają do tego prawo oczywiście. Może dojrzeją, może nie, a może wcale nie mają takiej potrzeby - to ich nie dyskwalifikuje. Kompletnie mnie nie rusza ten wielki marketing i zalew gadżetów - jestem odporna. Denerwuje mnie tylko, że nie można czasem od tego uciec - np. srajfon. Potrzebuję telefonu, ale nie srajfona, ale nie, muszę go ładować bez przerwy prawie, tyle ma tych g... do niczego mi niepotrzebnych. No ale to temat rzeka. I tak się rozgadałam.
Bardzo mi miło, że się rozgdakałaś... ehem... znaczy rozgadałaś :) No tak, gdyby się ludzie nie różnili, to by nam smutno było. Ale i tak miło jest spotkać tych co też 'widzą':)
UsuńTak jedna panna Kornelia dzieliła ludzi na tych co znają Józefa i na tych co go nie znają. No ale to już zupełnie inna historia...
Też należę do tych które widzą, tylko, że ja wrosłam w miasto, ale mam szczęście mieszkać w takim miejscu, że mam i miasto i przyrodę, tak jak lubię :)
OdpowiedzUsuńMarketing na mnie nie działa, leków nie używam od kilkunastu lat. Moim panaceum to nagietek, konkretnie nalewka z nagietka :)
Niechaj zatem żyją nam lecznicze naleweczki! :) Z nagietka jeszcze nie robiłam, ho ho ile jeszcze przede mną!
UsuńW moc ziół wierzę od dawna. Kiedy miałam 9 lat, moja Mama zachorowała na grypę. Wylądowała w szpitalu, tam czuła się coraz gorzej. Nie dawano dużych szans na wyzdrowienie. Wyszła na własne żądanie. Dzięki mądremu człowiekowi, koledze z pracy, zwanemu przeze mnie wujkiem Henrykiem, trafiła do doktora Fijałkowskiego. To on ją uratował. Zioła piła przez kilka lat. Parzeniem i robieniem mieszanek według przepisów, zajmował się mój Tata. Były woreczki z ziołami na rano, wieczór i do kąpieli.
OdpowiedzUsuńhttp://bazhum.muzhp.pl/media//files/Niepodleglosc_i_Pamiec/Niepodleglosc_i_
UsuńTu można poczytać o doktorze Bruno Fijałkowskim.
Anno, cieszę się, że znów piszesz, w dodatku na temat, który i mnie ostatnio bardzo interesuje. Lecę na nowy blogasek :)
OdpowiedzUsuńJak miło być tak przywitanym :) I jak dobrze, że Cię interesuje!
UsuńWyrosłam na wsi. Lubię wieś. Ale miasto też, zwłaszcza Warszawę:)
OdpowiedzUsuńA ja wyrosłam w Warszawie i bardzo ją kocham. Ale chcę na wieś :)
UsuńJak pieknie! Cieszy mnie odkrycie kazdej osoby ktora wychodzi z Matrixa! Mnie jeszcze do mieszkania na wsi daleko ale zdobylam sie na kompromis w postaci mieszkania w malym miasteczku w ciszy i spokoju.
OdpowiedzUsuńJa też idę metodą małych kroczków. Trwa to długo, ale cały czas do przodu.:)
UsuńMałe kroczki nie są złe!
UsuńAnnovilmo, jak pięknie! Lubię podglądać ludzi, którzy wyszli z Matrixa. Trochę zazdroszczę, mocno podziwiam. Zioła mnie fascynują i czuję przed nimi respekt.
OdpowiedzUsuńCiekawi mnie Twój wegański blog.
Zatem zapraszam, zaglądaj tam często bo mam ogromną chęć dzielić się ze światem swoimi myślami! :)
UsuńTemat bardzo mi bliski. Ziola, ich moc, sa ze mna od zawsze. Moja babcia-leczyla sie sama I swoje wnuki tez.
OdpowiedzUsuńNie tylo ziolami, takze jagodami, kwasnym mlekiem, suchym chlebem-skutecznymi na rozne dolegliwosci zoladkowe.
Przyrzadzala masci, oklady, okropnego czyraka na mej nodze wyleczyla szarym mydle. Obylo sie bez chirurga i antyboli. Dlugo by pisac.
Chetnie sie czegos naucze i dowiem:)Zaraz zajrze na drugiego bloga.
Pozdrawiam:)
Bardzo mi miło, zaglądaj! Ja też się ciągle uczę. Uczmy się od siebie nawzajem :)
UsuńKatarzyna, spisałaś te babcine metody? Chętnie poczytamy.
UsuńRokitnika koniecznie myszę posadzić! Podobno trzeba chłopca i dziewczynkę, bo są dwupienne?
OdpowiedzUsuńFuj- te myszy mi po łbie wciąż chodzą!
UsuńMuszę, nie myszę hrehrehre
Tak, musi być parka. Na wszelki wypadek mamy trzy :) Nie dość że ładny, to jeszcze owoce mają magiczne właściwości! Koniecznie sadź.
UsuńBardzo lubię korzystać z darów natury :)
OdpowiedzUsuńTo jest nas więcej. :)
UsuńNo ba! a ja jestem pol miastowa pol wiejska. we Wroclawiu mieszkalam wsrod ogrodow, tuz tuz do lak nadodrzanskich i parkow dalej juz Wroclawia nie bylo.. mozliwe, ze to co jest teraz miastowe bedzie mniej miastowe, ale to tez male kroczki...
UsuńO, cos tu tajemniczo gadasz, ciekawe co i jak ... :)
Usuńjeszcze nic, na razie pomysly sa. kasy tylko nie ma, hrehrehre pewnie Twoja kolej zaczac wieszac domy do ogladania, hrehrehr
UsuńNo no no, fajnie brzmi!
UsuńMam we krwi chyba bardzo podobny pociąg do natury, jak Ty. Moim marzeniem jest wynieść się z tego syfu, w którym żyję i żyć gdzieś w ciszy, bez smrodu i hałasu, którego nade wszystko nienawidzę. Niestety, realia są takie, że aby spełnić to marzenie, musiałabym ukończyć studia podyplomowe z cudotwórstwa...
OdpowiedzUsuńNo jeszcze mogłoby to być np. leśnictwo... Ja przegapiłam w młodości tę możliwość, ale teraz już nie odpuszczę!
UsuńMyślisz, że leśnictwo daje szansę na spełnienie marzenia o domu w ciszy?... No, mogłabym być... jak to powiedzieć - leśniczą? :)) Strzelałabym do myśliwych! Jupi!
Usuńoh yeaaaah... :)
UsuńDołączam do Was. Ale śrutem, solą czy czymś bardziej stanowczym? ;)
UsuńStanowczym! Jestem radykalna :)
UsuńZ dubeltówki, tak jak oni!
UsuńJeśli chodzi o mnie, mogę nawet z armaty.
UsuńNaleweczka z owoców dzikiej róży - pychotka:)
OdpowiedzUsuńO tak! Widać, że się znasz :) A jaka zdrowa!
Usuń