Znamy się od... lepiej nie mówić :)
Osiem lat spędziłyśmy w jednej ławce, gadając bez przerwy. Za to nas rozsadzano, a wtedy pisałyśmy do siebie listy, bo przecież musiałyśmy być ze sobą w kontakcie, to chyba zrozumiałe!
I tak jest do dzisiaj. Nie mieszkamy blisko siebie, ale kontakt musi być! Na szczęście ktoś wymyślił Internet...
Maile, gg, dużo zdjęć...
i tak powstał pomysł założenia tego bloga.


Drogi Gościu, miło że do nas zaglądasz. Ucieszymy się bardzo, jeśli zostawisz tu parę słów komentarza :)

środa, 28 grudnia 2016

O pięćdziesięcioletniej, młodo wyglądającej modelce



Mam schowane w pudłach różne różności.
Duże ilości czegoś, z czego można zrobić coś, oraz cosie wykończone i niewykończone.
Takie, które przestały mi się podobać, lub miałam kolejny pomysł na zupełnie innego cosia.
Postanowiłam zrobić z tym porządek,  czy mi się to uda, tego nie wiem.
Męczy mnie bałagan, ale porządki nie są najciekawszym zajęciem jakie znam.
Żeby pokazać te moje wyroby, muszę  nauczyć się je fotografować, zwłaszcza
w taki zimowy, ciemny dzień.
Zaczęłam od niemowlęcego kocyka. Bo od czegoś zawsze trzeba.
Modelką została  pięćdziesięcioletnia lalka, oraz "upolowany"za 25 złotych,
koszyczek- nosidełko.
Kocyk, podusia i czapeczka zrobiona  jest z miękkiej jagnięcej wełny.







Mam wrażenie, że modelka jest dosyć zadowolona, wreszcie w centrum, po tylu latach leżenia w pudełku. Teraz będzie miała trochę pracy, szykuję następne sesje. ;)























Zdjęcia robione komórką. Następne może powinny być ze statywu i z oświetleniem, ale lamp nie mam. Namiotu bezcieniowego także.
Mam sporo czapek, ale nikt mi pozować nie chce, muszę zainwestować w sztuczny łeb, rąsię nózię i takie tam.











sobota, 17 grudnia 2016

O sobotnim spacerku, prawie zimowym...

Ładnie dziś było w lesie. Byliśmy, jak co weekend, na spacerze z Milencją. Niby zimno, a nie zimno. Niby biało, a nie biało... Trochę mgliście, trochę smutno, ale jednak ślicznie.



Milcia się trochę wyszalała, a potem zaległa nad stawem i się nieco zadumała.


I nawet udało mi się parę fotek pstryknąć, najczęściej daje nogę i tyle ją widać.
O, tak jak tutaj: 


A dziś proszę, full wypas :)


Coś tam w lesie stuknęło, coś tam w lesie huknęło... ale to chyba nie komar, o tej porze roku :)


W naszym lesie taki stawik jest, latem niezbyt elegancko wygląda, ale teraz jakby nabrał urody :) 


a nawet i trochę romantyzmu...


Taka jesienno - zimowa zaduma.


i nawet trochę tajemniczo wygląda. A to tylko taki mały niepozorny stawik jest.


Lubię tę niepowtarzalaność takich zaszronionych chwil :) 
Jutro już tu będzie inaczej wszystko wyglądało.

sobota, 10 grudnia 2016

O koralikowej m-Anii :)



Obiecałam kiedyś Ci pokazać jak powstają moje biżutki z koralików. Często robię fotki w trakcie roboty, bo mnie samą bawi to, że kiedy zaczynam coś robić, to mam w głowie tylko luźny zarys pomysłu i najczęściej nie mam pojęcia co mi z tego wyjdzie. Trochę zadroszczę tym osobom, które potrafią sobie coś zaplanować, rozrysować, a potem wykonać dokładnie tak jak zaplanowały. Jatego nie potrafię. No i nie lubię. Nie lubię bo nie potrafię? A może odwrotnie, sama nie wiem :) 

A może to wszystko dla zachowania równowagi: dlatego, że w życiu jestem i byłam zawsze dość poukładaną osobą, moja twórczość to jedna wielka improwizacja, która nie lubi się trzymać żadnych planów i schematów.

No to teraz trochę fotek. 

Najpierw jedna z moich ulubionych, ostatnio skończonych, bransoletek. 

Tak naprawdę to miał być wisiorek. Przykleiłam trzy kaboszonki z korala do filcowego podkładu i zaczęłam już je nawet obszywać.


Ale nagle mi się odwidziało i przykleiłam do podkładu wszystkie które miałam, czyli  sztuk pięć. Niechaj będzie z tego bransa :)


A tu już widać, że zaczęłam obszywać koralikami, na razie czerwonymi:


Tego dnia miałam nawet, jak widać, całkiem względny porządek na biurku. Rzadko tak tu wygląda :)


Wszystkie obszyte. I już mnie zaczyna ciągnąć do zielonego...


Sam zielony przy czerwieni wyglądał smętnie. Koniecznie trzeba było dodać złota. 


Tu na drugim planie widać, że porządek na biureczku ulega zachwianiu, bo w międzyczasie wpadły mi do głowy nowe pomysły :)


Tu już wszystko ozłocone, teraz  konkretyzujemy pomysł na obszycie


A tu jeszcze bardziej konkretyzujemy :)


Aż bransa zaczyna nabierać wyglądu bransy ...


A nawet się już da prowizorycznie przymierzyć ...


A potem jeszcze tylko wykończenie i bransa gotowa :)


A tu podobna historyjka o wisiorku z jaspisa.

Naczekał się ten kamień w pudle ze dwa lata, nie miałam na niego pomysłu, choć od początku mi się bardzo podobał. 

Aż się doczekał, bo kupiłam sobie szarą zwiewną kieckę i brakowało mi czegoś żeby ją ożywić. No to padło na żółtego jaspisa i szare koraliki.



I troszkę mnie ciągnęło do jasnych bursztynków, jak by tu je podłączyć ...


A może masa perłowa i złoty tytanowany kwarc ? Często sobie tak coś układam, patrzę i dumam, a potem zostawiam i idę spać, a za dzień czy dwa oglądam nowym okiem i dopiero decyduję.


Nieee, tamto było za żywe. Wybrałam jednak stonowane bursztynki.


Tu jedna z faz końcowych, kiedy zaczęłam doszywać kuleczki szarego jaspisu i krążki z szarej muszli. Postanowiłam jeszcze dodać koralik z kalcytu, ale nie do końca wiedziałam gdzie mu będzie najlepiej.


Tu szarości już przytwierdzone.


Całość podklejona i obszyta. Zaczynam kombinować dyndadełka i frędzelki.


No i gotowy wisior. Ostatecznie kalcyt najlepiej poczuł się dyndając na dole, na tle szarych frędzelków...



Teraz kombinuję nad wisiorem z jaspisem dalmatyńczykiem. Leży od tygodnia, prawie gotowy, a ja dumam, czy mi się podoba to wykończenie, czy je pruć, czy doszywać więcej dyndadełek...


No i takie te moje koralikowe zabawy :)  Wszystkie etapy sprawiają mi dużo radości, bo mogę sobie robić co tylko mi do głowy przyjdzie. Nawet kiedy pruję, to i tak tylko moja decyzja. 

Najgorzej jak coś zacznę i mi się przestaje podobać, a i tak też się zdarza. Mam parę takich UFO-ków ( w terminologii angielskojęzycznych robótkowiczek UFO to skrót od UnFinished Object,  czyli niedokończony przedmiot ;). 
Leżą sobie i czekają na lepsze czasy ...  

czwartek, 8 grudnia 2016

O tym jak nagrodę losowano...


Minęły dwa tygodnie od ogłoszenia naszej rozdawajki. 

Oto krótkie sprawozdanie z losowania nagrody

Przygotowano losy z imionami osób biorących udział w zabawie. 



Następnie losy zostały starannie zapieczętowane, tak aby maszyna losująca nie miała podglądu zawartości ...


Losy umieszczono w maszynie losującej...


Maszyna losująca dokonała kilku obrotów wte i wewte (lub też w tę i we w tę), oraz z powrotem, a następnie ...


... wyrzuciła z siebie jeden z losów ...


... a los ten okazał się należeć do ...


Ani Bezowej!!!       Gratulujemy !!!

A tu wylegujący się nieopodal i przyglądający całej ceremonii Mąż, a właściwie Żona Zaufania, niejaka Mila Mileńka...


Która skontrolowała poprawność wykonanych  czynności i własną łapą przyklepała wynik.


Aniu Bezowa, zostałaś właścicielką najnowszej, naprawdę pięknej, płyty Magdy Umer i Bogdana Hołowni, z autografami wykonawców!



Bardzo prosimy Cię o kontakt na maila i podanie adresu do wysyłki. Mój adres mailowy znajdziesz w profilu, na pasku z prawej strony bloga.

Wszystkim dziękujemy za udział w zabawie, szkoda że nie wszystkim udało się wkleić bannerka u siebie, może więcej osób by do nas zajrzało, no ale cieszymy się że płyta trafi do jednej z Was i przyniesie trochę muzycznej i poetyckiej radości. :)

piątek, 2 grudnia 2016

O wegańskim pasztecie

Zainspirowana Twoim wpisem w Weganium, postanowiłam upiec pasztet.
Oczywiście, jak wiesz, ja także nie lubię trzymać się przepisów.
Zajrzałam do lodówki, do warzywnych zapasów i wyszło mi to:

 



Poddusiłam na oleju kilka ząbków czosnku, parę cebul, liście laurowe i ziele angielskie.
Dorzuciłam kilka marchewek, dużego buraka i kawałek selera.
Wszystko wcześniej starłam na tarce o dużych oczkach. A do tego dodałam sporo pieczarek. Na koniec dołożyłam ugotowaną kaszę jaglaną,  plus pół szklanki surowej.
Całość zblendowałam i do pieca na 180 stopni, tak jak kazałaś.
Piekło się długo. Pasztet wyszedł trochę za wilgotny, następnym razem skoryguję to kaszą. Więcej sypkiej, lub nie dogotuję do miękkości.
Smak ma fajny. Doprawiłam pieprzem, solą, curry, ostrą papryka i sosem sojowym.
Można zrobić go jeszcze ostrzejszym. ;)

 



A to moje dzisiejsze śniadanko.

 

Nabrałam ochoty na następne eksperymenty.  Upiekłam dwa pasztety i już nie ma po nich śladu, tylko zdjęcia zostały. :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...